sobie chłopów, żeby nie ja! W głowie by mu to nie postało. Dobry obiad zjeść, przespać się, a potem w preferansa zagrać, — to dla niego łatwa rzecz. O! niech mi Dyzio wierzy, że do tego jedyny.
— Wiem, wiem; tak w preferansa grać, jak Leonard! phi! phi!
— To też to! ale niech Dyzio powie, do czego więcej on zdatny?
— Alboż ja wiem?
— Trzeba za niego myśleć, zabiegać i starać się. Ja już swoje zrobiłam, co tylko było można... Trzech żydów chodzi po wsiach i agituje, złote góry chłopom obiecując; ja sama, gdzie tylko mogę, to zręcznie słówko wtrącę — ale mam nadzieję, że Dyzio zechce mi także dopomódz. Przecież Dyzio tego nie odmówi biednej kuzynce?
— Wszystko, wszystko zrobię, co kuzynka każe choćby na koniec świata polecę!
— Ach! tak daleko nie trzeba — dość będzie między znajomymi... w powiecie... Dyzio rozumie przecież, o co chodzi.
— Rozumiem! Na sekretarza może kuzynka liczyć na pe, a panu pomocnikowi także słówko szepnę. Mam u niego, nie chwaląc się, wielkie łaski... ogromnie proteguje mnie. Niech kuzynka będzie spokojna. W przyszłym tygodniu wyprawiamy majówkę z tańcami; przysięgam ci kuzynko, że w każdym kontredansie, w polkach, walcach, mazurach, będę mówił o Leonardzie, zbuntuję wszystkie panie powia-
Strona:Klemens Junosza-Pan Gamajda.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.