Strona:Klemens Junosza-Pan Gamajda.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

towe — no — i pies jestem, jeżeli kuzynki wójtową nie zrobię.
— Jaki Dyzio dobry! — rzekła rozczulona pani Domicela.

III.

Od bardzo wczesnego ranka na wszystkich drogach, wiodących do wsi, był ruch znaczny. Jedni jechali wozami, inni konno, wielu podążało pieszo na wybory.
Przemknęła też jedna i druga bryczka szlachecka, wymijając wózki i obsypując pieszych tumanem kurzawy, podnoszącej się zpod kopyt rączych koni.
Boruch stał przed karczmą. Ubrany był uroczyście i poważnie, w nowym kamlotowym żupanie, przepasany pasem wełnianym; na głowie miał nową czapkę aksamitną, w ręku zaś czerwoną chustkę w kraty.
I Chaja Sura wyglądała świątecznie, i bachury były troche umyte.
Taki zjazd! należało wystąpić.
Spodziewani byli na wyborach i wielcy dygnitarze z powiatu, i kilku obywateli z okolicy, a cóż dopiero mówić o tym tłumie włościan, który napływał a napływał, jak fala.
Boruch, spodziewając się pięknego zysku, gładził brodę i zastanawiał nad istotą samorządu gminnego. W rzeczy samej, nigdy może jeszcze nie wydał się on Boruchowi tak potrzebnym i pożytecznym, jak