Strona:Klemens Junosza-Pan Gamajda.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

— Piękne masło adwokatka ma, — rzekł jeden, gdy pani Kobzikowska odeszła.
— Piękne, bo moje, — odpowiedział drugi.
— Wasze?
— A jeno co? moje — bo właśnie wczorajszego dnia skargę do sądu pisałem.
— Niby to można masło poznać.
— Można widzita, bo moja kobieta zawdy różne sztuki z onem masłem wyrabia. Jakości marchwią podprawia i ono się robi takie żółciuteńkie, jak majowe. Ja zara też poznałem, że ono moje.
— Et, bajbuga z was i tyla, — odezwał się najgorliwszy stronnik pani adwokatowej, Maciej, — daliśta adwokatowi garnuszek masła, — to i co! wielka rzecz!.. Ale skargę na poczekaniu wam napisał.
— Juści.
— Nie darmo ludzie powiadają, że kto smaruje, to jedzie. Adwokat niezgorszy człeczyna, niechby i ostał wójtem.
— A niechby i ostał!
— Będziemy krzyczeli, żeby ostał... będziem.
Pani Kobzikowska wyniosła dużą butelkę wódki i oddała ją w ręce Macieja.
— Mój Macieju, — rzekła z przymileniem, — wyręczcie mnie i raczcie siebie oraz sąsiadów. Ja nie mam dziś ani chwili czasu... Skoro zaś zobaczycie dno we flaszce, to przyślę wam więcej.
— Już niechta pani adwokatka nie frasuje się nic. My damy radę onej butelczynie.
— Oj, oj!