— Cichojta! cichojta, — krzyknął potężnym basem Maciej — nie ten będzie, co był, i nie ten, co wy chceta, żeby był — jeno inszy, ja wam naraję osobę.
— Uspokoić się! cicho! — wołał pisarz, — pan naczelnik chce do was przemówić.
Gdy się uciszyło nieco, naczelnik zaproponował wyborcom, żeby na następne trzylecie wybrali ponownie Wróbla.
Zachowawcy odpowiedzieli na tę propozycję jednogłośnym okrzykiem:
— Starego wójta chcemy! starego!
Postępowi milczeli, skrobiąc się z zadziwiającą jednomyślnością po czuprynach.
— Rozdzielić się! — zawołał obyty w takich interesach pisarz. — Kto za starym, niech przechodzi na prawo, kto nie — na lewo.
Zrobił się ruch, jedni drugich przepychali, ciągnęli za rękawy; nareszcie po kilku minutach partje zarysowały się wyraźnie. Stronnicy Wróbla stanęli po prawej stronie, sołtysa Józefa po lewej, Maciej zaś ze swoją gromadką na uboczu.
— Kogóż wy chcecie? — spytał naczelnik niezadowolonych.
Odpowiedzi nie było.
— No! niech który wyjdzie i powie.
Dwanaście żylastych pięści wypchnęło naprzód mówcę.
Był to Wincenty Gawron, przeciwnik wszelkich opłat podatkowych z zasady.
Strona:Klemens Junosza-Pan Gamajda.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.