Strona:Klemens Junosza-Pan Gamajda.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja się nazywam na imię Wincenty, a na przezwisko Gawron! moja chałupa trzecia z brzega.
— Ty dziś trochę wypił, Gawron, nieprawda?
— A juści, mało wiele wypiło się, bo do takiego interesu trza wypić...
— No, kiedy ty wypił, to idź spać — a wy obliczcie, wiele głosów za wójtem, a wiele za sołtysem.
Z gromadki na uboczu stojącej wyrwał się Maciej, rozepchnął tłum potężnem ramieniem i stanął przed samą kancelarją.
— Nie rachować! nie rachować! — nie potrza! My i starego wójta nie chcemy, i sołtysa nie chcemy! My też gospodarze jesteśmy i wolno nam obierać wójta swoją głową.
— Wolno, wolno! a kogóż wy wybrali?
— A to, dopraszam się łaski wielmożnego naczelnika, myśmy wybrali człowieka edukowanego, co je piśmienny na wszystkie cztery boki, — a jak weźmie pióro do garści, to mu jeno piszczy!
— Tak! tak! — wołali przyjaciele Macieja — nie chcemy ciemnego, nie chcemy chłopa, jeno wójta, coby urząd swój znał i mógł się obchodzić bez pisarza!
— A juści, żeby bez pisarza był sam!
— Któż u was taki kandydat?
— Gamajda!! — wrzasnął Maciej, wskazując palcem na Kobzikowskiego, — pan Gamajda! pan Gamajda wójtem ma być!!