że metr nie skąd inąd, tylko chyba z Francyi pochodzi, ale w Warszawie mieszkał już tak dawno, że miał czas zupełnie o pochodzeniu swojem zapomnieć. Mówił po polsku czysto, nawet poprawnie i czasem tylko, ale bardzo rzadko, niewłaściwy akcent zdradził, że mu nie w tej mowie piosnki nad kołyską śpiewano.
Regularnie codzień po południu, w porze poobiedniej dla ludzi, a często przedobiedniej dla niego, chodził na czarną kawę do cukierni.
Zasiadał przy stoliczku z miną człowieka najedzonego, wydobywał z kieszeni wykałaczkę ozdobną i przepędzał godzinę, lub dwie, czytając dzienniki tutejsze i francuskie. Czasem angielskie illustracye przeglądał, miemieckich nigdy nie brał do ręki.
Zdarzało się, że kto z gości namówił usługującego chłopca, żeby „metrowi“ „Presse“ podał, albo „Blatt“; metr wówczas karcił chłopca surowem wejrzeniem i odwracał się z pogardą.
Tu był cały jego protest.
Gdzie jadał, tego niewiadomo. Fakt jest, że nie stołował się w domu — nie widywano go też stale w żadnej restauracyi. Być może, iż lubił rozmaitość i swobodę wyboru...
Przecież ludzie ciekawi wszystko wypatrzą. Doszli też, że w niedzielę metr, około południa, ukazywał się w pewnej szóstorzędnej restauracyi, że przychodził najwcześniej, zanim jeszcze obiad był gotów, że zasiadał przy osobnym stoliczku, zawczasu starał
Strona:Klemens Junosza-Pan Metr.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.