razu, że on tu gospodarzem będzie, ona gospodynią, że on w polu ma robić, ona w domu... Porozumieli się i żyli pod jednym dachem. On, bywało, swoje robi, ona swoje... Za nim włóczy się ten pies ponury, ze łbem zwieszonym, także jakiś wyrodek. Wojtek, z kryminału wracając, na drodze go znalazł, chlebem przywabił i ma w nim przyjaciela, też niemego.
Kilka lat pod kluczem, za kratami, na takiego chłopaka, ktoby się spodział? Zawsze spokojny, każdemu słowo dobre dał, przychylny dla wszystkich, uczynny, nikomu wody nie zamącił — a przecież...
W pół roku po ślubie, pojechał jednego dnia na zarobek do lasu. Zima była tęga i śnieżna, drogi doskonałe, a w sąsiedztwie żydzi las cięli, trzeba było wywozić sosny do bindugi nad rzeką. Ruch był wielki, po rublu na dzień gospodarze zarabiali sprzężajem. Wojtek też chciał zarobić, ubrdał bo sobie, że skoro trzydzieści rubli zbierze, to swojej ślicznotce korale kupi — i tak mu to w głowę zajechało, jak fura siana — dźwigał kloce, ruble zbierał i niewiele mu już brakowało, pięć czy sześć tylko... Byłby zebrał jak nic, bo się na odwilż nie miało, mróz trzymał ziemię jak w kleszczach...
Tego dnia wcześniej kloc nad rzekę przywiózł, złożył go i zaraz zawrócił do domu.
Spieszył się, bo i głód mu dokuczał i tęskno mu było do żony. Cicho podsunęły się sanie pod chałupę.
Świeciło się, słychać było śmiechy... Spojrzał przez okienko i zmartwiał... poczerwieniało mu w oczach...
Strona:Klemens Junosza-Wojtek Więcior.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.