Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

popilnuje mojej biedy? Ja tylko na chwileczkę, na jedne pięć minut wybiegnę i zaraz, duchem, natychmiast powrócę. Moja pani złota, moja brylantowa — jeżeli mi pani co dobrego życzy! Za to, jak powrócę, powiem pani coś, o czem pani nie wie, i o czem jeszcze nikt nie wie, moja najmilsza pani! moja najśliczniejsza!
Trajkocząc w ten sposób, otyła dama nie traciła czasu. Szybko zdjęła czepek z głowy i nieuczesane włosy przykryła wielkim kapeluszem słomianym, który jej nietylko głowę, ale i pół twarzy zasłaniał... Na negliż poranny zarzuciła długie, aż do ziemi prawie sięgające okrycie, i tak ustrojona, pobiegła, nie żegnając nawet swej zastępczyni chwilowej i nie dziękując jej, wprost do kościoła Panny Maryi...
Wszedłszy, przeżegnała się, padła na kolana i wzniosła oczy ku górze, bijąc się w piersi i wzdychając. Po chwili dopiero puściła bystre źrenice na lustracyę.
W starożytnej świątyni cicho było i pusto; przy drzwiach wchodowych klęczał żebrak. Kilka kobiet w ławkach, jakiś łysy zgarbiony staruszek u stopni ołtarza, — jeszcze kilka osób — i nikt więcej. — Ale szare oczka otyłej jejmości nie poprzestały na przeglądzie głównej nawy, świdrowały one dalej, i dostrzegły po za filarami klęczącą postać kobiety czarno ubranej.
Sklepikarka poznała ją od razu, chociaż rysów twarzy rozróżnić nie mogła, poznała ją po kroju okrycia, po kapeluszu, może po jakiej kokardce...
— Co ona tu robi? pomyślała — po co przyszła o tej porze? zkąd jej te nabożeństwa poranne?