Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

człowieka, którego bez żadnej przyczyny lekceważysz.
— Ależ ja go wcale nie lekceważę! owszem, szanuję go, życzę mu jak najlepiej, gotowa jestem nawet powziąć dla niego sympatyę i wdzięczność aż do grobowej deski, byle tylko nie przychodził tu, jako starający się o mnie, i byle mojej osoby do swoich projektów nie mieszał. Bo i dla czego, moja mamo? Przecież tyle jest panien w Warszawie! Znajdzie on sobie żonę lepszą, ładniejszą i bogatszą niż ja... Mamo! — dodała z przymileniem — niech mama mu wyperswaduje, żeby sobie te projekta z głowy wybił, bo ja jego żoną nigdy nie będę...
— Stanie się, jak zechcesz, moja Andziu! ja ani cię przymuszać, ani woli twojej krępować nie mam zamiaru...
— O moja droga mateczko! jakże mam dziękować!
— Ja postąpię tak, jak sobie życzysz, ale pod jednym warunkiem — to jest, że wytłómaczysz mi powody, dla których odrzucasz tę partyę; wszakże wszystko przyczynę jakąś mieć musi, i nie przypuszczam, żebyś ty, dziewczyna rozsądna, miała się rządzić samym tylko kaprysem...
Andzia milczała.
— Nie odpowiadasz — rzekła matka — więc jedno z dwojga: albo słusznych powodów nie masz, albo masz takie, których wyjawić przedemną nie chcesz. W pierwszym wypadku, byłby to grymas dziecinny, którego uwzględniać nie ma najmniejszej racyi, w drugim... Andziu! co mam myśleć — jeżeli to drugie przy-