przyszedł. Pani Klejnowa siliła się na humor i na uprzejmość, ale nie trudno było poznać, że ją jakaś ciężka troska przygniata. Andzia blada, z oczami zmęczonemi, jakby od bezsenności lub płaczu, z trudnością podtrzymywała rozmowę, wyrazy więzły jej w gardle.
Faramuziński jeden tylko humor istotnie miał dobry i całe towarzystwo chciał bawić, ale spostrzegłszy, że najlepsze jego koncepta i opowiadania bez wrażenia przechodzą, posmutniał i wymawiając się nagłym bólem głowy, zaraz po herbacie wyszedł i siostrzeńca z sobą uprowadził...
Józef, któremu wypadła kolej na ulicy stróżować, zauważył, że tej nocy w mieszkaniu gospodyni paliło się światło prawie do samego rana.
Zapewne zapomniała lampy zagasić.
O siódmej Andzia wyszła z domu i skierowała się ku kościołowi Panny Maryi.
Szła zamyślona, z pochyloną głową, i własnemi myślami zajęta, nie mogła zauważyć, że kilka osób kroczy tuż za nią...
Sklepikarka, maglarka, szewcowa i rożne jejmoście, jak wrony po roli świeżo zaoranej, kroczyły poważnie po nierównym bruku, przechylając głowy na prawo i lewo, wzdychając ciężko i ubolewając w duchu nad przewrotnością świata, która doszłaby do niesłychanych rozmiarów — gdyby nie czujna straż opinii, reprezentowanej przez godne i stateczne niewiasty...