Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

Przed chwilą wołała o ratunek dla siebie; teraz błagała o pomoc... dla niego.
— Panie — mówiła, chwytając Faramuzińskiego za rękę — zmiłuj się, radź, ratuj! Ja dam na wszystko co będzie potrzeba, nie pożałuję... ostatni grosz oddam, proszę nie oglądać się na koszta.
Blade dziewczyny, przerażone, stały załamując ręce i płacząc.
— Maniu, Józiu! — wołała matka — czegóż stoicie? Ruszcie się, usłużcie, bo to przecież wasz... ojciec!
Lekarze uprzedzili, że kuracya będzie długa, a rezultat niepewny... Rzecz poważna... Najlepiej byłoby odwieźć chorego do szpitala, bo w mieszkaniu ciasno i duszno.
Pani Kubikowa słychać o tem nie chciała; bądź co bądź, ten sumogrado mężem jej jest, cóżby świat powiedział, gdyby pozwoliła mu umrzeć, jak biedakowi jakiemu w szpitalu!
— Więc cóż! — odezwał się Faramuziński — dla tego, że jakiś tam głupi świat mógłby co powiedzieć, pani chcesz męża poprostu dobić? Do czego to podobne!? Kto rady żąda, słuchać powinien. Szpital, moja pani, nie szlachtuz, ale instytucya, wstydu nie przynosi i nie hańbi. Nie ujmując pani mężowi honoru, powiem, że nie tacy panowie jak on leczyli się w szpitalach i ujmy to im wcale nie czyniło. Słyszysz pani, co mówią doktorowie? Pokoiki nizkie, ciasne, ciemne, on się tu zadusi... Chyba, że pani pilno wdową zostać; w takim razie niech tu leży.