Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/133

Ta strona została skorygowana.

bie, bez powodu nic się na świecie nie bierze. Może i pani własna wina w tem.
— Moja?!
— Może, nie wiem, zdaje mi się; ale niech się pani nie gniewa, to tylko moje przypuszczenie.
— Co pan chcesz powiedzieć?
— Kto wie, czy nie za często brałaś ją pani do teatru. W młodej głowie to się pali, pani dobrodziejko, pali... Nam się zdaje, że tam rozum siedzi i rozwaga, kalkulacya, aha!... Tam, proszę pani, nafta, benzyna, ligroina, proch! Lada iskierka padnie i już bziu! wybuch, pożar...
— Do teatru za często ją brałam? może pan masz słuszność, ale dziewczyna młoda potrzebuje czasem i rozrywki; jakąż jej rozrywkę dać miałam?... Zresztą stało się, już nie czas o tem rozprawiać, ale co robić z Andzią? co robić?
— Nie wiem, pani droga, nic nie wiem. Jestem ciemny pod tym względem, obskurant... To mi tylko wiadomo, że Franek jest chłopak zacności, i że Andzię kocha tak zacnie, poczciwie, wiernie, aż do śmierci, ale zważając na czas i brak wzajemności, tak jak, nie wymawiając, ktoś kogoś... Ręczę za niego, że potrafi cierpieć i czekać; familijna to cnota. Żal mi chłopca, serdecznie, obawiam się, żeby tej wiadomości smutnej, którą zakomunikować mu trzeba, zdrowiem nie przypłacił; ale widać takie już nasze familijne szczęście, dola taka.
— Na cóż mu mówić?
— Tak! więc łudzić, obiecywać, nadzieję robić,