nownego pana starszy i tuszę mam lepszą, a przecież występuję. Według mego zdania, mógłby pan dobrodziej grywać szlachetnych ojców: jest postawa, tusza, jest głos.
— Bo też niech się pan angażuje — zawołała aktorka, — niech się pan angażuje! Każdy będzie wiedział, że nie dla chleba, ale jedynie przez miłość sztuki.
— Zrobiłbym to — odrzekł Faramuziński, — choćby dla przyjemności grywania z panią; ale już za późno, niestety. Trudno zaczynać karyerę po... czterdziestce.
— Czy tak? już po czterdziestce?! tego bym nie przypuszczała, nie wyglądasz pan na swoje lata.
— A jednak...
— Co tam! — odezwał się znów stary aktor, do ulubionej i jedynej swojej myśli wracając, — nie koniecznie trzeba być aktorem, żeby należeć do towarzystwa.
— Nie rozumiem; na fryzyera, ani na krawca teatralnego nie mam kwalifikacyi.
— A, panie dobrodzieju, któż o tem mówi?!
— Więc?
— Powiadam, że jeżeliby pan chciał, to któż panu zabroni zostać dyrektorem?
— Ja dyrektorem?!
— Dla czego nie? Zorganizować porządne towarzystwo, wynająć teatr w Lublinie, lub w Płocku na zimę, a latem... zbierać tysiące w ogródku warszawskim. Niech pan dobrodziej nie sądzi, że to
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/146
Ta strona została skorygowana.