— Dziś za dużo tu osób; jutro koło jedenastej jestem wolny, zamówię gabinecik...
— I śniadanko! o tej godzinie najlepiej się jada.
— Więc przyjdzie pan?
— A jakże! O jedenastej punktualnie. Znasz mnie pan, że w takich razach jestem bardzo akuratny.
Podali sobie ręce. Faramuziński powrócił do domu w złotym humorze. Mateuszowi, za otworzenie, już nie dziesiątkę, ale całkowitą złotówkę w garść wcisnął.
Od dnia, w którym Faramuziński zaczął przesiadywać w ogródku i bawić się wesoło, w kamienicy № 000 nie widywano go wcale. Pani Klejnowa była tem cokolwiek zaniepokojona i posyłała po niego, ale Józef w domu go zastać nie mógł.
Chciała napisać kartkę z prośbą, żeby przyszedł, lecz wyszedłszy tego dnia na miasto, wypadkiem spotkała się z nim na ulicy Miodowej.
Szedł wyświeżony, wyelegantowany, z ogromną żółtą różą w butonierce.
Ujrzawszy swoją sąsiadkę i przyjaciółkę, zmieszał się trochę.
— Gdzież się pan podziewa? — zapytała, — że ani pana zobaczyć! Józef mówi, że nawet u siebie w domu rzadkim gościem pan bywasz.
— Pewnie już jakie plotki doszły do pani. Spodziewałem się tego: całe szczęście, że mam pani przyrzeczenie.
— Jakie?
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/149
Ta strona została skorygowana.