Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/15

Ta strona została skorygowana.

Zasapał się p. Faramuziński, zaczerwienił, zagniewał.
— Wyrzekłbym się — mówił — wyrzekłbym od dawna i przyjaźni i znajomości i całego stosunku, ale z racyi opieki nie mogę... na żaden sposób. Muszę czekać do czasu, ale niechno Andzia dojdzie do pełnoletności, albo wyjdzie za mąż — kłaniam uniżenie! Na herbatkę, jeżeli pani Klejnowa koniecznie prosić będzie, owszem; na Nowy Rok, na Wielkanoc, na imieniny, przyjdę; ale co się tyczy rady, pomocy w interesach — aus! Niech szuka kogo chce, niech idzie do adwokata, do budowniczych, do kogo jej się podoba... Co mi po tem? alboż nie mam swoich interesów? Zawsze jest to gadanie: pan Faramuziński kawaler, pan Faramuziński nie ma dzieci, pan Faramuziński ma czas. Także racya! że ktoś nie ma dzieci, to zaraz powinien mieć czas! Przepraszam, właśnie że nie mam czasu, a choćbym miał, to dla siebie, na swój własny użytek. Po radę przychodzą, a słuchać nie chcą. Na cóż więc rada? Chodźmy.
Poszliśmy. Z wysokiego nasypu zeszliśmy na drugą stronę rzeki, ku parkowi. Przed nami roztaczał się prześliczny widok na całą Warszawę, malowniczo rozłożoną na wzgórzystem wybrzeżu.
— Patrz-no — mówił mój towarzysz — patrz na te mury... to książka. Słowo honoru daję, książka, i to nie byle jaka: historyczna, historyczna mój panie. Czytać z niej można tak jak z druku, tylko że zamiast liter masz domy, zamiast przecinków wieże. Boże miłosierny! cóż tu tego! Zacząwszy od kościoła Panny