— Nareszcie! Przypomniałeś pan sobie o nas...
— Przypomniałeś! dobre pytanie! O kimże to ja myślę nieustannie, jeżeli nie o pani? Przypomniałeś! proszę!
— Bo już nie widziałam pana tak dawno.
— Nie bez przyczyny, pani najłaskawsza. Jakże pani zdrowie, co panna Andzia porabia? jak się sprawia mój Franek?
— Tyle pytań na raz! Zdrowie moje... nie wiem jak panu powiedzieć. Nieosobliwe: zmartwienie gnębi, smutek sen odbiera.
— To niedobrze; ale bo też nie należy się poddawać: złe przeminąć musi, a później dobre nastanie.
— Daj Boże... Pytasz pan o Andzię: wyszła na miasto po jakieś drobiazgi, lada chwila powróci; co się zaś tyczy pańskiego siostrzeńca, przyznam się otwarcie, że zachwycona nim jestem.
— A co! mówiłem pani, że złoty chłopak, i nie śmiałbym go tu wprowadzić, gdyby było inaczej.
— I Andzia polubiła go trochę, chociaż, niestety, tamtego głupstwa dotychczas jej wybić z głowy nie można. Dziwna dziewczyna.
— Polubiła, powiadasz pani! to dobrze, wybornie, doskonały początek! Polubiła trochę, później polubi więcej, a później pokocha na śmierć i na życie. Tak pani. Widzę z tego, że Franek rad moich słucha i postępuje ściśle według instrukcyi, jakiej mu udzieliłem.
— Pod jakim względem?
— Co do zdobycia serca Andzi. Zapowiedziałem
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/169
Ta strona została skorygowana.