— Dziękuje panu za dobre chęci; o koszta wcale nie idzie, tylko...
— Trzeba wyjechać, mówię pani, trzeba ten romans przerwać, a ponieważ nie mamy sposobu, żeby pana artystę z Warszawy wypędzić, przeto wywieźmy Andzię. Tu może go ona spotkać na ulicy, rozmawiać z nim, chodzić do teatru, wyjechawszy zaś straci go z oczu i prędzej zapomni.
— A gdy wróci?
— To go już tu nie będzie. Sezon się skończy, ogródek zamkną, aktorowie rozproszą się po prowincyi i on z nimi. Ja pani gwarantuję, że Andzia powróci uleczona; ja, Faramuziński, osobą i majątkiem ręczę. Nad czem się pani namyślasz? Czy ja źle radzę? Ostrożność nigdy nie zawadzi.
— Ostrożność?
— A tak! któż wie, czy nie kursują jakie liściki?
— O panie! moja Andzia nie prowadziłaby tajemnej korrespondencyi.
— Albo ja wiem?
Pani Klejnowa zamyśliła się.
— Dokądby wyjechać — zapytała po chwili.
— Masz pani znajomych na prowincyi?
— Znaleźliby się; ale nie chciałabym z cudzej łaski korzystać, wolę być u siebie niż u kogo.
— Bardzo słusznie; a podróż za granicę nie uśmiecha się pani?
— Dajże pan pokój! Kamieniczka moja na podobne zbytki nie wystarcza.
— W takim razie radziłbym Ciechocinek. Daj-
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/171
Ta strona została skorygowana.