my na to, że pani czujesz się niezupełnie zdrową i potrzebujesz kuracyi, Andzia musi pani towarzyszyć i jako dobra córka opiekować się matką. Taka wycieczka rozerwie ją trochę... Niechże mnie pani posłucha, moja pani, ja radzę życzliwie.
— Namyślę się, — odrzekła.
Faramuziński chciał dalej rzecz swoją prowadzić i gruntowniej konieczność wyjazdu umotywować, ale wejście obcej osoby przeszkodziło temu.
Tą osobą była sklepiczarka. Weszła zmieszana, pokorna, z zaczerwionemi oczyma, bez zwykłej buty i hardości. Pani Klejnowa zmierzyła ją surowem spojrzeniem.
— Czego pani sobie życzy? — spytała, — zdaje mi się, że już żadnego interesu do mnie pani nie ma.
— Prośbę mam — szepnęła — bardzo wielką prośbę...
— Niech pani prędko mówi, bo niemam czasu. Spodziewam się, że nie idzie ani o lokal, ani o wybicie okna dla przyszłego męża.
— Męża! żeby dla niego w piekle okna wybijali.
— Oho! — rzekł Faramuziński, — musiał pani narzeczony coś przeskrobać.
— Niech go moje oczy nie widzą! on wcale moim narzeczonym nie jest i nie będzie.
— A, więc nie wychodzisz pani za mąż?
— Pani łaskawa, pani dobrodziejko! Bóg mnie ustrzegł od tego nieszczęścia, oczy mi się otworzyły, przejrzałam! Prawda, że zawiniłam przeciwko pani i przeciwko panience, ale przychodzę z pokorą, prze-
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/172
Ta strona została skorygowana.