oczy mi się pokazywać nie ważył, bo go albo czem okaleczę, albo mu co powiem.
Z trudnością udało się pani Klejnowej i Faramuzińskiemu powsrzymać potok żalów i skarg, zawiedzionej niewiasty. Dopiero obietnica pozostawienia jej przy sklepiku wpłynęła cokolwiek na uspokojenie jej nerwów.
Odeszła wzruszona, błogosławiąc gospodynię, przeklinając wszystkich mężczyzn, jacy istnieją na świecie, i przyrzekając solennie, że nigdy w życiu nie da się unieść porywom serca i do śmierci pozostanie samotną.
Wróciła jeszcze ze schodów, po to, aby oświadczyć, że drugiej dziesiątej i setnej wdowie zakaże, żeby się wystrzegała mężczyzn, jeszcze bardziej rzemieślników, a najbardziej tokarzy. Panny niech wychodzą za mąż, jako niedoświadczone i młode, ale stateczna wdowa powinna mieć rozum.
— Nareszcie poszła! — rzekł Faramuziński.
— Biedna kobieta!
— Ona? cóż jej złego?
— Każdy zawód jest przykry — odpowiedziała pani Klejnowa, — a najprzykrzejsze podobno są zawody w miłości.
— Wiem ja coś o tem, pani łaskawa.
Andzia powróciła z miasta. Ujrzawszy Faramuzińskiego, nie mogła powstrzymać okrzyku zdumienia.
— Pan?
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/175
Ta strona została skorygowana.