Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

W takim czasie premiery w ogródkach miewają powodzenie, zwłaszcza gdy zdobią je tańce, ognie bengalskie, strzały i okropności nadzwyczajne.
Publiczność, zwłaszcza po za krzesłowa, bywa w usposobieniu doskonałem, i każda piosenka, każdy koncept wywołuje oklaski, a tańce budzą entuzyazm.
Dyrektor przechadzał się po ogródku, patrzał na zwarte szeregi widzów cisnących się do baryery i szeptał:
— Boże Wielki! czemuż codzień tak nie jest? Kupiłbym sobie kamieniczkę i żył jak pan, nie kłopocząc się o nic. O sto kroków omijałbym każdy teatr...
Faramuziński z kilku piwoszami siedział w loży. Jako stałym bywalcom i protektorom sztuki, ofiarowano im bilet za pół ceny.
— Utwór piękny — mówił jeden z piwoszów, — bardzo piękny, w miarę moralny i w miarę wzruszający, a niektóre koncepta są niezrównane, pić się po nich chce.
— Zapewne dla tego, że pieprzne — zauważył Faramuziński.
— Publiczność nasza paprykę lubi: słyszysz pan, jakie brawa! Smak się wyrabia, nie ma co mówić.
— Cywilizacya.
— Spodziewać się! Świat w miejscu nie stoi, lecz idzie wciąż naprzód. Temu lat czterdzieści pijaliśmy piwo owsiane z butelek; dziś mamy bawara na kufle, prosto z lodu. Mówią Niemcy, że barbarzyńcy jesteśmy; niechże który spróbuje wypić tyle kufli, ile naprzykład pan Ignacy!