to, że, jak pan twierdzisz, przyszła na świat w Warszawie, na ulicy Kościelnej, to możnaby myśleć, że jest z piekła rodem...
— No, no — rzekł Farumuziński — tak znowuż źle nie jest... Jużcić, że Herod baba, to Herod; że dojść z nią do ładu nie sposób, to prawda; że rady dobrej nie usłucha, to fakt; że wszyscy jej boją się jak ognia, to wiadomo; że Andzia, stróż, a nawet lokatorowie w kamienicy drżą przed nią, temu przeczyć nie myślę. Ale przytem... proszę cię, charakter prawy, serce złote, dusza wzniosła, cnota nieposzlakowana!... Wiesz, to jest cnota jak mur! co to, jak mur! jak kazamat, jak cytadela! Ja o tem coś wiem... Co tu gadać! prawe dziecko Warszawy i to nie tej waszej nowomodnej Warszawy od Marszałkowskiej lub Nowego-Światu, ale prawdziwej Warszawy, starej jak fukierowska piwnica, pięknej, dawnej Warszawy, co ma za sobą wieki dziejów, co jest pierwszą kartą w kamiennej księdze. Niech ci się nie zdaje, że to nic! Baba-Herod — jużci Herod, ale dusza złota! U Panny Maryi ją chrzcili, u panny Maryi ślub brała pierwszy u Panny Maryi drugiego brać nie chciała...
Machnął ręką, otarł spocone czoło fularem i umilkł. Przyśpieszył kroku i szedł szybko, niespokojny, wzruszony...
— Wiesz pan co — rzekłem, chcąc starego na słówko wyciągnąć — teraz już nie mam pojęcia, co o tej pani myśleć. To ją pan ganisz, wszelkich z nią stosunków, znajomości się wyrzekasz, to znów wynosisz pod niebiosa. Nie rozumiem.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/18
Ta strona została skorygowana.