Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/188

Ta strona została skorygowana.

— Zdumiony tą hojnością posłaniec, pobiegł spełnić to polecenie, a Faramuziński zadzwonił na Mateusza, kazał wydobyć walizkę i z wielkim pośpiechem rzeczy układać w nią zaczął.
W parę godzin później, wyelegantowany i wygolony starannie, siedział już w wagonie pociągu kuryerskiego, dążącego do Aleksandrowa.
Od lat kilkunastu Faramuziński nie opuszczał Warszawy i nieodbywał dalszej podróży niż na Saską Kępę, lub do Wilanowa — więc też widok szerokich pól i łąk robił na nim najprzyjemniejsze wrażenie.
Wychylił głowę z wagonu i rozkoszował się, upajał świeżem powietrzem.
Kuryer pędził jak strzała, wiatr chłodził skronie starego kawalera, muskał go po twarzy; przed oczyma jego roztaczały się szerokie, rozległe płaszczyzny, niby jednakowe, a przecież ciągle rozmaite. Po polach, ogołoconych już ze zbóż, pasło się bydło, chłopi orali, a przyświecało im słońce z pogodnego nieba, na którem ani jednej chmurki nie było. Bociany zbierały się stadami na zwykłe swoje sejmy przed odlotem, w stronę lasów ciągnęły wrony, kracząc.
Faramuziński był zachwycony — patrzył na wioski, kościołki, miasteczka, na kępy drzew, na łąki i rzeczułki wijące się wśród zieleni, radował się z widoków pięknej natury, a bardziej jeszcze z tryumfu swej dyplomacyi.
Wyobrażał sobie, że jest wielkim mężem stanu i jedzie z misyą, której przeprowadzenia jest pewien, bo grunt do niej przygotował wybornie...