Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/198

Ta strona została skorygowana.

ski spoglądał to na matkę, to na córkę, i uśmiechał się pod wąsem.
— Nie odpowiadasz pani — rzekł wreszcie, — to dobry znak. Widzę, że się pani zastanawiasz nad mojemi słowami; to też nie nalegam. Wiem, że jak pani dobrze rozważysz propozycyę, to rezultat po mojej myśli wypadnie. Przyjdzie czas, w którym poproszę o odpowiedź stanowczą; dziś już o tej kwestyi nie mówmy.
— Masz pan słuszność — odrzekła matka. — W ogóle cały ten teatr... ja nie wiem, nie mogę sobie zdać sprawy... tyle niespodzianek nam pan przywiozłeś! Gdyby mi kto przed chwilą powiedział, że pan jesteś dyrektorem teatru.
— No, jeszcze aktualnie nie jestem, ale niezadługo będę miał wszelkie prawa do tego tytułu.
— Kiedyż mianowicie?
— To, proszę pani, zależy od mego wspólnika.
— Ach, więc pan masz wspólnika.
— Tak jest. Obawiałem się, że sam jeden nie podołam zadaniu, i wszedłem w stosunek z człowiekiem, który tak znajomością rzeczy, jak i własnym talentem będzie mi bardzo pożyteczny.
— Któż jest ten pan?
— Artysta.
— Więc aktor? — zapytała pani Klejnowa.
— Tak.
— Teraz rozumiem — odrzekła, — spółka polegać ma na tem, że pan dasz pieniądze, a on znajomość rzeczy. W takim razie będzie daleko właściwiej,