Na twarzy Andzi malowało się wielkie wzruszenie. Znać było, że przechodzi ciężkie chwile; to kraśniała, to bladła, i ledwie mogła powstrzymać łzy oburzenia i żalu, cisnące się gwałtem do oczu. W sercu jej niewinnem, które dopiero poznało uczucie miłości i tęsknoty, budzić się zaczął gniew, żal, obrażona godność własna.
Gwałtownym wysiłkiem woli zachowała pozorny spokój i siląc się na uśmiech rzekła:
— Czy nie mógłby pan powiedzieć, jak się pański wspólnik nazywa?
— Owszem, moja Andziu, nazywa się Kalski, a na imię mu Aleksander... Oto własnoręczny jego list, w którym donosi, że jego gąska uciekła. Może Andzia zechce przeczytać?
— Cóż ją to może obchodzić? — wtrąciła matka.
— Owszem, mamo, obchodzi mnie, choćby dla samej ciekawości; niech mi pan pozwoli przeczytać ten list.
Faramuziński wydobył z pugilaresu dokument i podał Andzi.
Przeczytała go, zmięła, rzuciła na stół, i z głośnym płaczem wybiegła z werendy.
Klejnowa zerwała się z krzesła.
— Panie — rzekła z żalem, — mogłeś zabić mi dziecko!
— Niech się pani nie lęka: ja wyleczyłem Andzię; teraz idź pani do niej, niech się wypłacze przy tobie. Ja niepotrzebny już jestem, odchodzę, powrócę przed wieczorem, dowiem się...
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/201
Ta strona została skorygowana.