Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/212

Ta strona została skorygowana.

Serca do was się garną, miłość za wami goni, i nie byle jaka miłość, ale poczciwa, silna, taka co na śmierć i na życie, a wy to obracacie w żarty, uważacie za głupstwo...
— Ależ panie...
— Co tam! niech pani nie przerywa! niech powiem: Nie dobre jesteście, niewdzięczne! Żebym ja wiedział, że mnie kto kocha, tobym mu oddał duszę, oszalałbym chyba ze szczęścia. A panie co? Pogardzacie, odpychacie, kamienie jesteście poprostu, głazy, marmury. Piękne bo piękne, ale zimne i bezlitosne — a my cierpimy; ale wszystko ma granice. Przeciw tyraństwu waszemu zrobimy bunt, my z Franciszkiem. Niech się co chce dzieje, dość już tych utrapień!
Stary kawaler zaczerwienił się i zaperzył. Zdawało się, że w samej rzeczy bunt zrobił, a przynajmniej panią swych myśli groźbą przeraził; ale pani Klejnowa do podobnych wybuchów przyzwyczajona, słuchała z pobłażliwym uśmiechem, Andzia zaś śmiała się bez ceremonii.
— Otóż to — rzekła — jak wygląda wasza tak zachwalana wierność, moi panowie... Grozicie buntem; a i owszem! buntujcie się, tem swobodniej, że nikt was poskramiać, ani walczyć z wami nie będzie... Od kiedyż wypowiadacie nam przyjaźń.
— Ja Andzi nic nie wypowiadam — odrzekł — Andzia nie jest moja pani, Andzia jest dzieciak — dodał nadąsany; — ja jestem Andzi opiekun, mnie Andzia powinna słuchać...
— Niech-no się pan uspokoi — wtrąciła Klejno-