wa — zrobicie jak wam się podoba; ale, mówię to wyłącznie do pana, mienisz się pan naszym przyjacielem, opiekunem Andzi, a...
— No, bo widzi pani, w takich okolicznościach to człowiek wybucha; co się dziwić? Jak kogo boli, to krzyczy...
— Niech pana nie boli, bo nie ma do tego żadnego powodu.
— Nie ma?
— Sądzisz pan, że jest?
— Zdaje się.
— A, panie! jesteś w błędzie. Mienisz się moim przyjacielem i powiadasz, że cofasz tę przyjaźń. Ja jestem lepsza, ponieważ byłam, jestem i będę zawsze pańską przyjaciółką, chociażbyś pan nawet spełnił swoją pogróżkę i domu naszego unikał.
— Alboż ja to powiedziałem? — zapytał przerażony Faramuziński.
— Słyszałyśmy obie.
— To nie może być, droga pani!... to niepodobna! a jeżeli takie słowo wymknęło się z moich ust, to nie ja mówiłem, nie ja, protestuję uroczyście.
— A więc kto za pana?
— Żal.
— Kto?
— Żal, jak panią poważam. Żal, smutek, przykrość, zawiedziona nadzieja. Niech się pani nie dziwi.
— Dajmy pokój sprzeczkom, panie Faramuziński. Nie gniewaj się na mnie, ani na Andzię; dla czego mamy się kłócić?
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/213
Ta strona została skorygowana.