sobie, że pana Franciszka nie kocha, że jest on dla niej obojętny, pomimo tego jednak, pragnęła, żeby przyjechał, żeby przyszedł. Miała mu bardzo wiele do powiedzenia.
Wreszcie oczekiwany dzień nadszedł. Faramuziński, który z siostrzeńcem swoim stale utrzymywał korespondencyę, dał znać, że Franek przyjedzie rano, a wieczorem przyjdzie panie powitać.
Już od samego południa Andzia coraz to spoglądała w lustro, pragnęła ładnie wyglądać, ładniej niż jakaś tam córka fabrykanta! Właściwie nie zależało jej na tem, ale miała taką fantazyę, na złość Niemeczce.
Gdy o godzinie szóstej wieczorem, jak zapowiedział Faramuziński, brzęknął dzwonek, twarz Andzi pokryła się żywym rumieńcem.
Siostrzeniec wszedł z wujaszkiem swoim, przywitał się z matką i rękę do Andzi wyciągnął, przepraszając, że przed wyjazdem nie mógł pań, pomimo chęci najszczerszej, pożegnać... Przebaczenie łatwo uzykał, a Andzia spojrzawszy na niego, zauważyła, że zmienił się bardzo na korzyść. Wyładniał. Powitała go szczerem ściśnieniem dłoni i uśmiechem pełnym życzliwości; wypytywała o szczegóły podróży, o miasta i kraje, jakie zwiedził.
Młodzieniec odpowiadał bardzo treściwie i krótko, o sobie mówić nie lubił, zarzucił więc panie pytaniami, co przez czas jego nieobecności robiły?
Andzi, pomimowoli, przypadkowo, wyrwało się
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/220
Ta strona została skorygowana.