Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/224

Ta strona została skorygowana.

— Długa to historya, opowiem ci, ale tu nad wodą chłodno się robi.
Pzeciwnie, gorąco jest.
— Być może, ale mnie chłodno. Dreszcz mnie przebiega...
Zakaszlał się, zapiął palto na wszystkie guziki, wstrząsnął się nerwowo i rzekł:
— To od wody; nie powinienem tu wcale przychodzić, ale przyzwyczajenie. Lubię patrzeć na Warszawę z tej strony: prześliczna ona jest, kochana, zwłaszcza, gdy jak dziś, w słońcu się kąpie. Lubię przyglądać się jej całemi godzinami, taką mam naturę głupią. Mógłby się kto śmiać, mógłby powiedzieć: „Cóż wielkiego? mury, martwe mury.“ Nieprawda! dla mnie one żyją, mają duszę, ja kocham je.
Udaliśmy się do miasta, krok za krokiem, powoli, bo Faramuziński zatrzymywał się często dla wytchnienia.
— Widzisz — mówił — trochę mi ciężko, ale to nic; doktor zapewnia, że siły powrócą i że będzie dobrze. Wino stare pić każe, wzmacniać się. Wstąp do mnie, pogawędzimy, opowiem ci wszystko. Obecnie jestem w Warszawie sam; państwo młodzi wyjechali na nową siedzibę; matka ich odwiozła.
— Jacy państwo młodzi?
— Nie wiesz? Andzia Klejnowa i mój siostrzeniec Franek pobrali się. Śliczna para; gdy szli przez ulicę, pod rękę, to powiadam ci, ludzie stawali i gapili się na nich jak na osobliwość. Ślub był w karnawale, w kościele Panny Maryi; żałuj, żeś nie był. A wiesz,