stwa młodych, więc matka i owszem. Ślub odbył się rano o jedenastej, a potem było śniadanie na kilkanaście osób, najbliższych, ma się rozumieć, ale porządne, z szampanem. Ja, nie chwaląc się, palnąłem mówkę... przemówiłem pięknie i z serca, popłakali się wszyscy, a ja najbardziej, ja sam... Prawdziwa wymowa, taka co z duszy idzie, ma to do siebie, że wzrusza... Ach, mój kochany, to wesele mogę zaliczyć do najpiękniejszych chwil w mojem życiu... chociaż na drugi dzień rozchorowałem się ciężko. Wyobraź sobie, w kościele mnie to spotkało, na ślubie... Mróz tego dnia był siarczysty, a że panny młodej nie wypadało mi w futrze prowadzić, więc szedłem przez kościół leciutko, we fraku. Nie czułem, że mi zimno, miałem przy śniadaniu mówkę, wieczorem odwiozłem państwa młodych na nowe mieszkanie — i nic. Dopiero na drugi dzień, źle. Mateusz poszedł po doktora; pokazało się, że dostałem zapalenia. Przez tydzień, może i dłużej, byłem w gorączce, całkiem nieprzytomny, bezwładny; nareszcie otworzyłem oczy, i wiesz co? podziękowałem Bogu, że mnie tą chorobą nawiedził... Cóż tak patrzysz zdziwiony?
— Bo...
— Słuchaj. Kiedym przyszedł do siebie, kiedy mogłem poznać gdzie jestem i co się dzieje koło mnie, wtenczas dopiero poznałem, co to jest serce kobiece, wtenczas dopiero przekonałem się ostatecznie, że moja Michalinka to anioł. Mówię moja, bo mam do tego prawo.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/226
Ta strona została skorygowana.