Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/227

Ta strona została skorygowana.

Znów przerwał; było widocznem, że mówienie go utrudza.
— Proszę cię — rzekł, odpocząwszy nieco — wyobraź sobie moje zdziwienie... otwieram oczy, patrzę, rozglądam się, gdzie jestem? Jestem u siebie, we własnym domu leżę. W pokoju zmrok, nie ciemno, ale szaro, jak gdyby wieczór się zrobił... Są trzy osoby: Andzia, Franek i pani Michalina. Słowo honoru ci daję, ona sama, w swej własnej osobie! Andzia wzdycha, ale co to za wzdychanie! Franek pochyla się nad nią, coś jej do ucha mówi, całuje, i już po smutku, już dobrze, ale pani Michalina! Wyobraź sobie: płacze! łzy na własne oczy widziałem. Ach, myślę sobie, gardziłaś, odrzucałaś, a teraz, jak widzisz, że Faramuzińskiemu trzy ćwierci do śmierci, to płaczesz pani! Więc, pomimo wszystkiego, ten Faramuziński miły ci był, więc go kochałaś!... Westchnąłem, ona wstała z krzesła, pochyliła się nademną i mówi — Bogu dzięki, Bogu dzięki, modlitwy nasze wysłuchane, pan żyjesz, żyć będziesz! A myśmy się tak martwiły, tak płakały!... Zdawało mi się, że słyszę najpiękniejszą muzykę, że w siódmem niebie jestem. Nie mogłem przemówić, tak byłem szczęśliwy i wzruszony. Ucałowałam jej ręce i Andzi ręce, ucałowałem Franka, wszystkich byłbym wtedy do serca przyciskał. Co chcesz, gdy człowiek z dłuższej podróży powraca, to błogo mu na duszy, że widzi nareszcie swoich, blizkich, kochanych, a ja przecież z tamtego świata wracałem; i ten powrót był prawie tryumfalnym pochodem, bo