to i pani Michalina i Andzia prześcigały się w grzecznościach dla mnie, w troskliwości, w staraniach... Jednego wieczoru gorzej się czułem; jużem był wtedy łóżko opuścił i siedziałem tu, na tym oto fotelu, ubrany. Ona była przy mnie. Miałem bardzo smutne myśli; sam nie wiem, zkąd mi przyszły; wspomniałem o śmierci, prosiłem o księdza, żeby się po chrześciańsku przysposobić do zgonu; o rejenta, zeby legalnym sposobem przekazać fortunę siostrzeńcowi i Andzi. Mówię jej o tem, a ona w płacz! Powiada: — Nie, mój przyjacielu drogi, tyloletni, zawsze wierny, ty nie możesz nas osierocić, tyś nasz opiekun, brat. Pochyliła się nademną i... czy dasz wiarę? pocałowała mnie w czoło! ona sama! jak mi Bóg miły... Wtedy nie wiem już co się ze mną działo; chciałem śmiać się i płakać, do nóg jej paść i byłbym to zrobił, ale... ruszyć się nie mogłem... Wziąłem ją za rękę, nie broniła... i powiadam: — Pani Michalino, czy, jeżeli podźwignę się z tej choroby, jeżeli wrócę do zdrowia, czy spełnisz moje tyloletnie marzenia? czy będziesz moją żoną? Na razie nie odpowiedziała, ale że ja lubię kuć żelazo, póki gorące, więc tłomaczę: Proszę pani, cóż Franek dla mnie, cóż dla pani Andzia? Kochają nas, to prawda, ale bardziej kochają się nawzajem, jedno drugie. Oni pójdą w świat, będą mieli własne ognisko rodzinne, własne dążenia i radości, a dla nas co? My zostaniemy tu sami, opuszczeni... pomyśl pani, posłuchaj... Kochałem cię tyle lat, chcę więc być twoim przywiązanym, kochającym towarzyszem do śmierci... My-
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/228
Ta strona została skorygowana.