— Jak komu, mnie nie. Mam charakter stały, a nawet dość uparty, niepowodzenie nie zdoła mnie zrazić. Nie udało się raz, próbowałem drugi; nie udało drugi, to trzeci, i tak do siedmiu. Siedm odkoszów ta baba mi dała, jak ci dobrze życzę, siedm! ale to nic, zobaczymy co będzie za innym razem.
— Chciałbyś pan jeszcze próbować?!
— A dla czego nie?
— Jak to? Kłócisz się pan z nią o dach, o emfiteutykę, o najmniejszy drobiazg, mówisz, że jak Andzia za mąż pójdzie wyrzekniesz się wszelkiej znajomości, że bywać będziesz tam tylko na Nowy Rok i Wielkanoc...
— To się tak mówi — rzekł mrugając oczyma — tak się mówi. Sto razy zarzekałem się już, ale cóż robić? Przyszle stróża, prosi, żebym przyszedł, bo ma pilny interes. Jakże odmówić? Nie pójść, gdy kobieta wzywa — do czego podobne!? Takim gburem nie jestem. Więc idę, słucham co mówi, odpowiadam, kłócę się z nią ząb za ząb, zaczerwienię się, zacietrzewię, zakaszlę — no, i na pożegnanie... wycałuję ją po rękach, i na drugi, albo na trzeci dzień, przychodzę bez wołania, z własnej woli... To mi życie wypełnia. Tak... tak... ja bez tej znajomości, bez sprzeczek z Klejnową umarłbym już od dawna. Co chcesz! takie usposobienie dziwaczne. Ona zawsze w moich oczach jest ta sama Michalinka co dawniej.
— Podziwiam stałość...
Faramuziński jednym tchem lampkę osuszył, wsparł głowę na dłoniach i zamyślił się.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/23
Ta strona została skorygowana.