co ma saski sklepik, były muzykalne i grały na zmianę.
Zegar wydzwonił jedenastą, gdy w kuchence zrobił się ruch. Coś się stało, bo starsze panie, jedna z trzech sióstr wysokich i panna Zofia tam pobiegły, jak gdyby zaalarmowane jakimś nadzwyczajnym wypadkiem.
W saloniku tyle tylko wiedziano, że ktoś przyszedł i coś powiedział. Przez otwarte drzwi można było dostrzedz, że panie tego kogoś otoczyły jak wieńcem i że ów ktoś musiał być bardzo malutki, gdyż pochylały się, słuchając.
Ponieważ wszystkie zapytywały jednocześnie i wyrażały swoje zdziwienie bardzo głośno, więc tylko kiedy niekiedy wśród tego chaosu można było rozróżnić płacz dziecka...
— Cóż teraz będzie?! co będzie! — pytała pani Maciupska — doprawdy nie mam pojęcia, niechże mi kto powie, co będzie?
— Ja także wcale wyobrażenia nie mam — odezwała się właścicielka składu węgli — zresztą to trudno, proszę pani, nikomu nie jest rozkosznie na świecie.
— I stagnacya! Czy pani wie, że teraz bardzo słaby ruch; dawniej nici, igły tasiemki, guziki szły, powiadam pani, jak woda, a teraz co!? Takie czasy, moja pani, takie czasy! a tu trzy dziewczyny w domu, a młodzież niegodziwa, każdy tylko za posagiem goni, każdyby za groszem na samo dno piekła skoczył.
— Słuchaj-no, Julka, kiedyż to się stało? Mów-
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/247
Ta strona została skorygowana.