że, jak się należy i nie płacz, ach, jakaż z ciebie beksa!...
— Herbaty by jej dać... trzęsie się biedaczka, ręce ma aż sine...
— Zosiu, nalejno jej herbaty!
— Jednak, proszę pani, co to jest człowiek? Boże, Boże! tak, jak świeca, wiatr dmuchnie i po wszystkiem!...
— To dziś się zrobiło? Julka, mówże, dziś? teraz! przed dwoma godzinami? Ach, mój Boże! i ty stałaś przed bramą do tej pory...
— Taki jest los wdowy — rzekła właścicielka składu węgli — niby wyjdzie za mąż, bo wyjdzie, niby ma tego męża, bo ma; ale cóż z tego? mąż umrze sobie najspokojniej i ani głowa go nie zaboli, co ta biedna kobieta zrobi i z czego się wyżywi wraz z dziećmi?!... Alboż mój nieboszczyk inaczej postąpi!?! Pisz, maluj, tak samo, kubek w kubek! Ileż tych dzieci było? czworo? pięcioro? Powiada pani, że tylko ta jedna dziewczyna? To jeszcze całe szczęście, chociaż szkoda, że nie chłopak... Z chłopakiem łatwiej, można go bez fortepianu wychować i posagu dla uiego nie potrzeba zbierać.
— Ależ nie! — odezwał się znów inny głos. — Powiadam pani, że z tego nic nie będzie. Możnaby do dobroczynności, zapewne, ale tam zawsze jedno, trzeba czekać, aż się wakans otworzy, a zanim się otworzy!
— Jak dzieci kocham, nie wiem... nie mam wyobrażenia, jak się o to starać i przez kogo?
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/248
Ta strona została skorygowana.