Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/251

Ta strona została skorygowana.

fia wprowadza Julkę. Jest to dziecko wątłe, z jasną główką i dużemi, zapłakanemi oczami. Widząc tyle osób, patrzy z obawą, lecz, o ile się zdaje, nie rozumie dokładnie swego położenia.
Panna Zofia spogląda na siostrę, uśmiecha się, robi noskiem pocieszne grymasy, ale w oczach ma łzy...
— Mamo — mówi szybko i bez przerwy — Julka może u nas zostać, my ją wychowamy, nauczymy ją szyć, będziemy miały pomocnicę; teraz jest zawsze kram z wypisywaniem karty, szukaniem panien... Julka jest dobra dziewczynka i niema nikogo na świecie, prócz nas. Jedna osoba nic nie znaczy! Pracownia nasza jest w dobrym punkcie: zresztą dla mamy taka dziewczynka jest niezbędna. Jak my powychodzimy za mąż, mamie będzie smutno samej.
Powychodzimy za mąż!... Panna Zofia o tem nie wątpi i ma słuszność. Wśród dzisiejszych gości pani Maciupskiej są tacy, co o tem tylko marzą.
Starsza siostra popiera prośbę młodszej, matka zresztą nie oponuje.
— Chcecie — powiada — cóż mi to szkodzi?
Panna Zofia wpatruje się bystro w twarz Julki, poprawia jej włosy nad czołem, a uśmiecha się, kręci noskiem i kombinuje. Wreszcie klasnęła w dłonie i zawołała:
— Już wiem!
— Co wiesz? — spytała matka.
— Zrobię jej jutro prześliczny kapelusik. Zobaczy mama, że będzie istne cacko!...
Już tańców nie wznawiano, goście rozeszli się.