Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/257

Ta strona została skorygowana.

sko poszło z nim do grobu, na który nie upadła ani jedna łza i zapomniane zostało zaraz, pogrzebane. Nie dostało się ono dzieciom, bo metr rodziny nie miał, nie zostało uwiecznione w marmurze, lub choćby na prostym kamieniu, niezapisane w żadnych pamiętnikach, chyba w księgach ludności, w regestrach szpitala, a wreszcie w kancelaryi cmentarnej.
Sukcesyi po nim także nie było, bo almawiwę, płaszcz granatowy i biedne ruchomości gospodarz za zaległe komorne sprzedał, a jedyny czarny garnitur poszedł wraz z właścicielem swoim do trumny, użyć zasłużonego spoczynku po życiu, pełnem trudów i fatygi...
Wracając do nazwiska, to i za życia nieboszczyka nie było ono wymawiane bardzo często. Nazywano go zazwyczaj metrem, panem metrem i to wystarczało. Metr, to metr, wiadomo, że czegoś uczy i z tego żyje, czy się nazywa tak, czy owak, to jedno; po cóż pamięć nazwiskiem obciążać, tem więcej, że nie było ono zwyczajne na ski, lub na wicz zakończone, ale cudaczne, obce, pono z tych, co pisze się inaczej, po warszawsku wymawia inaczej, a po prawdziwemu także inaczej.
Znawcy mówili, że francuskie i domyślali się, że metr nie zkąd inąd, tylko chyba z Francyi pochodzi, ale w Warszawie mieszkał już tak dawno, ze miał czas zupełnie o pochodzeniu swojem zapomnieć. Mówił po polsku czysto, nawet poprawnie i czasem tylko, ale bardzo rzadko, niewłaściwy akcent zdradził, że mu nie w tej mowie piosnki nad kołyską śpiewano.