Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/258

Ta strona została skorygowana.

Regularnie codzień po południu, w porze poobiedniej dla ludzi, a często przedobiedniej dla niego, chodził na czarną kawę do cukierni.
Zasiadał przy stoliczku z miną człowieka najedzonego, wydobywał z kieszeni wykałaczkę ozdobną i przepędzał godzinę, lub dwie, czytając dzienniki tutejsze i francuzkie. Czasem angielskie illustracye przeglądał, niemieckich nigdy nie brał do ręki.
Zdarzało się, że kto z gości namówił usługującego chłopca, żeby „metrowi“ „Presse“ podał, albo „Blatt“; metr wówczas karcił chłopca surowem wejrzeniem i odwracał się z pogardą.
Tu był cały jego protest.
Gdzie jadał, tego niewiadomo. Fakt jest, że nie stołował się w domu — nie widywano go też stale w żadnej restauracyi. Być może, że lubił rozmaitość i swobodę wyboru...
Przecież ludzie ciekawi wszystko wypatrzą. Doszli też, że w niedzielę metr, około południa, ukazywał się w pewnej szóstorzędnej restauracyi, że przychodził najwcześniej, zanim jeszcze obiad był gotów, że zasiadał przy osobnym stoliczku i zawczasu starał się o chleb i musztardę i z wielką niecierpliwością spoglądał na wskazówki zegaru... rychło li pierwszą godzinę pokażą...
Usługująca dziewczyna zauważyła, że gdy stawiała na stole dymiący rosół i kawał sztuka mięsy, metrowi trzęsły się ręce — żałowała biedaczka, że mu tak reumatyzm, czy inne cierpienie dokucza... Zauważono też, że metr jada, jak człowiek bardzo zgłodnia-