Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/260

Ta strona została skorygowana.

Sam metr tak powiedział, dla wróbli. Tych wesołych ptaszków jest w Warszawie moc niezliczona, dwa funty chleba znaczy im tyle, co mucha. Zjedzą jak nic, nietylko miękki ośrodek, ale i twardą przypieczoną skórkę, więcej nawet, zjedzą sól z papierka, pęczek rzodkiewki, albo cebulę, bo i takie smakołyki metr niekiedy przynosi.
Osobliwe wróbliska i zaprawdę dziwnie żarłoczne, chociaż niby takie marne i drobne.
Ostatniej jesieni w owej restauracyjce, w której metr jadał co niedziela, zauważono, że od jakiegoś czasu, już nie co tydzień, ale tylko raz na dwa tygodnie na obiady przychodzi i że śpieszy się z jedzeniem bardziej jeszcze, aniżeli dawniej; prosta rzecz, panna musiała rozwijać swoje talenta w rozmaitych kierunkach, więc lekcye, jakie metr dawał, uległy redukcyi. Później wcale się już metr nie pokazywał w restauracyi, co było wskazówką niewątpliwą, że panna poszła za mąż i że wobec tego faktu metrowie byli już zbyteczni; wiadomo albowiem, że kobieta uczy się wszelkich umiejętności, dopóki jest panną, a zostawszy mężatką dokłada wszelkich starań, żeby o pracy metrów jak najprędzej zapomnieć.
Niedługo potem, do szpitala św. Ducha przywieźli wysokiego, bardzo znędzniałego człowieka, ubranego czarno, w stary, ale bardzo czysto utrzymany garnitur.
Był to metr.
Do szpitala odwiózł go rządca domu i stróż, a stało się to z następującego powodu. Stróż zauwa-