podziw świata, nie posiada odpowiedniego tytułu, ani mienia.
Czy Amelcia żałowała go, czy tęskniła za nim? nie wiem. Zapewne nie; zawiele myślała o przyszłości, aby mogła na mizerną teraźniejszość spoglądać, przytem nie miała czasu. Grała po całych dniach, śpiewała, uczyła się języków.
Pan Michał prowadził ją na opery, na koncerta, został członkiem towarzystwa muzycznege, z niezmiernem zajęciem odczytywał krytyki.
Człowiek, który żył dotąd tak spokojnie, roznamiętniał się, mówiąc o śpiewie, używał wyrażeń technicznych, których nie rozumiał dobrze, przestał grać w preferansa, sztuka pochłonęła wszystkie siły jego inteligencyi.
Na różowem tle nadziei zaczęły ukazywać się czarne plamki.
Amelcia wystąpiła publicznie jako amatorka i jakiś, zapewne niedowarzony krytyk, napisał o niej, że ma głosik mały, a szkołę lichą.
Amelcia płakała przez trzy dni, matka rozchorowała się, a pan Michał wpadł w taką wściekłość, że w pierwszej chwili chciał krytyka zamordować.
Na szczęście, nie wiedział gdzie go szukać — poprzestał więc na głoszeniu przed światem, że wszyscy krytycy są sprzedajni i że tylko drogą łapówek można zyskać uznanie z ich strony.
Bądźcobądź, słowa krytyka zachwiały w nim wiarę w mistrza. Pan Michał przemówił się z nim ostro i udał się do innego.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/277
Ta strona została skorygowana.