mieniczki porządnej, o trzech oknach frontu, z oficyną, na własnym placu? Nie mamże to kapitaliku w listach? Nie mamże to ładnych ruchomości, sreber stołowych i precyozów po matce? Czy nie ubierałbym pani w atłasy, nie stroił brylantami i kamieniami drogiemi? Czy nie kochałbym Andzi, tej ślicznej pani jedynaczki, czybym jej nie wyposażył uczciwie? Cóż to pani myślisz? Mnie do trumny potrzebny będzie tylko czarny garnitur, białe rękawiczki i pantofle za rubla, a kamienica komu by się dostała? Andzi — a kapitalitalik komu? Andzi — a ruchomości, srebra i precyoza? Andzi. Pani miałabyś męża, Andzia ojca, i dachby nie zaciekał, o meldunki nie byłoby kłopotów, nie potrzebowałabyś pani kłócić się z rzemieślnikami, procesować niewypłacalnych lokatorów. Ale pani nie chcesz męża dla siebie, nie chcesz ojca i sukcesyi dla Andzi, nic pani nie chcesz, wszystkiem pani pogardzasz! Krzywdzisz pani siebie, więdniejesz pani w opuszczeniu i wdowieństwie jak kwiat na jesieni, marnujesz się nie wiadomo na co, po co i dla jakiego celu? Źle pani robisz, nie dobrze pani postępujesz. Żeby nieboszczyk Ludwik (niby Klejn, bo mu tak na imię było) mógł z grobu wstać i przemówić, toby powiedział: Wstydź się Michalinko, głupstwo robisz, że zrażasz poczciwego człowieka i mego przyjaciela, tego przyjaciela, który cię kochał jeszcze wprzód niż ja i kocha bardziej niż ja, któryby za tobą w ogień skoczył, dla ciebie na kawałki dał się pokrajać, na proszek utłuc... Wstydź się!“ Rozchodziłem się, wypowiedziałem wszystko com miał na sercu, do słowa jej
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/29
Ta strona została skorygowana.