Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

bnych rzeczach nie mówić, bo się rozgniewam, a wiadomo, że jak jestem zła, to nie zważając na osobę, każdemu powiem słowa prawdy, bez żadnej ceremonii, nie owijając w bawełnę...“
Pod względem powierzchowności, Faramuziński osobliwie nie wyglądał. Był to człowieczek średniego wzrostu, nie otyły ani szczupły, nie wysoki i nie nizki; twarz miał niewyraźną, pospolitą, taką, jakich się tysiące spotyka, a całą jej ozdobą były oczy, w których malowała się dobroduszna poczciwość. Ubierał się porządnie, nawet z pewną pretensyą, zapewne ze względu na nieustanne, a tak niefortunne konkury. Włosy i niewielkie wąsiki, które zaczynały już siwieć, czernił znakomitym jakimś płynem, i skutkiem używania go, dosyć dobrze zakonserwowana jego czupryna była przy samej głowie biaława, dalej jakby pomarańczowa, jeszcze dalej zielonkowata, a nareszcie czarna nienaturalną, w przyrodzie nigdy nie spotykaną czarnością. Każdy włos, oddzielnie wziąwszy, tak wyglądał, jak gdyby w części pomalowany był wapnem, w części gummigutą, grynszpanem i na końca szuwaksem. Nie przeszkadzało to p. Faramuzińskiemu zaczesywać włosów w czubek nad skroniami, co nadawało mu minę trochę czupurną, a w jego własnych oczach pełną energii i zamaszystości młodzieńczej.
Człowiek ten nie chciał, nie mógł się zestarzeć, ze względu na swój sentyment, na Klejnową, której serce i rękę spodziewał się kiedyś nareszcie pozyskać.
Faktem jest, że skoro zobaczył pierwszy siwy włos na swej głowie, zaraz go wyrwał; z drugim,