Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/38

Ta strona została skorygowana.

— Dziw, albo i nie dziw, proszę pani. Trudno, mieli szturmować, kiedy jak wczoraj wieczór wyszli, tak do tej pory nie przyszli...
— Do tej pory! — zawołała kręcąc głową — do tej pory i jeszcze ich nie ma?!
— A jużci nie ma...
— Że też gospodyni chce trzymać takich wisusów, którzy po całych nocach latają. Jabym zaraz przepędziła na cztery wiatry... jak mi Bóg miły, godzinyby tu nie siedzieli! Ale ona chciwa na grosz, o, chciwa! wynajęłaby nawet pierwsze piętro choćby samemu dyabłu, żeby jej dobrze zapłacił.
— Eh, proszę pani, mnie się widzi, że nie.
— Ale co wy mówicie! wynajęłaby, jeszczeby go w rękę pocałowała.
— Albo pani myśli, że ona z tych kawalerów co ma? tylko zniszczenie domu i nic więcej. Toć chodzę na górę z kwitkami mało nie codzień i złamanego grosza jeszcze od nich nie przyniosłem. „A to, powiadają, jutro, pojutrze, za tydzień“; a jeden, ten czarny z bródką, mówi: „Ot, ożeniłbym się z córką pani gospodyni, toby z komornem było kwita...“
— Patrzcie go! z córką gospodyni! Zaraz! czego to się zachciewa?
— Ale i pani sprzykrzyło się czekać, pewnie dziś każe kartę wywiesić.
— Zawsze, powiadam, że chciwa. Ja przez dwanaście lat płaciłam za ten głupi sklepik i ciupkę, co przy nim jest, czternaście rubli na miesiąc, a na trzynasty rok podwyższyła mi do piętnastu! Słyszał to kto?