Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/62

Ta strona została skorygowana.

— Zapewniam cię...
— Nie wierzę, nie wierzę i nie wierzę! Każda o ładnym chłopcu i o weselu marzy... ja nawet, brzydka jak widzisz i biedna, także marzyłam, i jeszcze się tej myśli nie wyrzekłam, choć poranek mego życia już minął. Dla czegóż więc ty piękna, bogata, rwąca się do życia, miałabyś być wyjątkiem?
— Przedewszystkiem kto ci powiedział, żeś brzydka?
— Ten sam, kto tobie mówi, żeś ładna.
— Nikt mi tego nie mówi, chyba p. Faramuziński, gdy jest w dobrym humorze.
— Nie Faramuziński, lecz lustro, które ciągle powtarza: śliczna Andzia, piękna Andzia, codzień piękniejsza!
— Nie żartuj sobie ze mnie Maniu.
— Ja mówię prawdę. Lustro powiada, że ładna, a Oleś... no, ten nie ma słów na opowiedzenie swego zachwytu. Przypomina sobie wszystkie role, w których są wyrazy uwielbienia i podziwu dla piękności. Doprawdy, powiadam ci, ten chłopiec, choć niedawno cię poznał, szaleje formalnie za tobą.
Twarz Andzi pokryła się mocnym rumieńcem.
— Bo widzisz — mówiła blada dziewczyna — tacy ludzie jak on, artyści, mają serca, jakby ci to powiedzieć? wrażliwsze, czulsze, bardziej skłonne do uniesień, niż serce zwykłego, pospolitego człowieka. Nie przeczę, że każdy mężczyzna kochać potrafi, ale tak kochać jak artysta, może tylko artysta, a Oleś właśnie artystą jest w całem znaczeniu tego wyrazu.