— O! zaraz nadzieję! może dziś jeszcze zaręczyny wyprawić i intercyzę spisać, posag przygotować! Powoli panie, powoli... Niech bywa, niech da się poznać, niech się stara pozyskać przychylność Andzi... Na teraz tyle tylko pozwalam, a co będzie dalej, zobaczymy...
— Będzie dobrze — rzekł Farmuźiński, zacierając ręce, — doskonale będzie! Ja w to wierzę. Tak, droga pani. Rozpoczynamy konkury, formalne konkury, z wizytami, bukietami, prezencikami, wycieczkami za miasto! I droga moja pani przytem się trochę rozerwie i ożywi.
— Nic mi po rozrywkach. Wiadomo panu, że kiedy byłam młodą, nie ubiegałam się za niemi, a cóż dopiero teraz, na srarość.
— A na miłość bozką! nie grzesz pani, nie bluźnij! — przerwał Faramuziński z gniewem. — Starość! starość, proszę ja kogo! także starość! Toć pani wyglądasz dziś jak najwspanialsza róża, centyfolia, w całym przepychu wdzięków i rozkwitu; jak najpiękniejszy kwiat!
— Panie, przypominam, że mieliśmy mówić o Andzi...
— Ja już powiedziałem co było trzeba.
— W takim razie rozmawiajmy o dachu, o czem pan chcesz, byle nie o różach i wdziękach, bo ja tego słuchać nie lubię.
— Zawsze ta sama, zawsze jednakowa! — odrzekł, kiwając głową. — Ale niech i tak będzie, skoro
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/77
Ta strona została skorygowana.