Teatr Letni, na drogie bilety. Nie, ja wiem, że moja matusia nie lubi pieniędzy wydawać, ale trafia się taka okazya, że dziś zabawić się możemy bez kosztu.
— A to jakim sposobem?
— Pójdziemy do ogródka. Pani Kubikowa ma lożę i zaprasza nas. Zdaje mi się, że nawet nie wypada odmówić. Powie, że gardzimy jej grzecznością.
— Kubikowa ma lożę! Andziu, chyba się tobie śni! Taka zabiegła kobieta, taka mrówka, taka oszczędna, że nim grosz wyda, to go wpierw piętnaście razy obejrzy, wydałaby kilka rubli na lożę? Mów co chcesz, ale ja w to nie uwierzę. Chyba, że jej kto dał w prezencie.
— Bardzo być może, nawet zdaje mi się, że tak, bo wspominała coś...
— Ach! jestem w domu! — zawołała pani Klejnowa — już wiem. To pewnie jej przyjemny kuzynek, sławny nicpoń, łobuz i urwipołeć, który przywędrował podobno z aktorami i grywa w jakimś ogródku, uszczęśliwił biletem ciotunię i siostrzyczki, które chcą się znów z nami tą rozkoszą podzielić.
Andzia zmarszczyła brwi i pobladła.
— Dla czego mateczka nazywa p. Aleksandra urwipołciem i nicponiem? Przecież to artysta...
— Ha! ha! ten wisus artysta! Może jeszcze powiesz, że znakomity?!
— Kto wie...
— Znam ja go, moja Andziu, jak zły szeląg. Przychodził czasem do Kubikowej — i nigdy schodami, jak człowiek nie powracał.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/79
Ta strona została skorygowana.