Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/80

Ta strona została skorygowana.

— A którędyż?
— Zsuwał się po poręczy aż na dół, a przytem krzyczał, wrzeszczał, śpiewał, świstał, darł się jak opętany. Nieraz wybiegałam przerażona do sieni, sądząc że pożar w kamienicy, a to ten kochany laluś wyprawiał harce. Nie, moja Andziu, tego mi nie potrafisz wytłómacżyć, żeby taki wisielec mógł być artystą, do tego jeszcze znakomitym!
— Ja też nie chcę mamy przekonywać — rzekła Andzia, uważając, że lepiej będzie inny obrót nadać rozmowie, — ale do teatru pójść mam wielką ochotę. Moja mateczko, mamunieczko, moja najdroższa! daj się namówić... i pójdziemy...
— Jeżeli ma ci to zrobić przyjemność...
— Ależ wielką, niesłychaną!
— W takim razie pójdę, chociaż prawdę powiedziawszy, wolałabym w domu pozostać, położyć się wsześniej.
— Wie mateczka — zawołała po chwili — jeżeli mama chce się dziś wcześnie położyć i wypocząć, to właściwie przeszkody żadnej nie ma. Ja mogłabym pójść w towarzystwie pani Kubikowej i jej córek, i z niemi razem powrócić. Idzie tylko o to, czy mama nie będzie miała nic przeciwko temu...
— Nie. Cóżbym mieć mogła?
— To wybornie. My się zawsze z moją kochaną matuchną potrafimy porozumieć. Może mamie w czem pomódz? — zapytała.
Dziękuję, ci moja Andziu, nic mi nie trzeba.