Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/83

Ta strona została skorygowana.

czwartego i ostatniego“, odrzuciła książkę z niechęcią i znowu spojrzała na zegar.
Francuzki antyk wskazywał kilka minut po czwartej. Andzia zaczęła przeglądać żurnale mód. Rysunki sukien i kapeluszy zajmowały ją może więcej niż przygody lorda, ale nie tak bardzo jak zawsze, nie przykuwały jej uwagi. Myśl jej była daleko, a główka pracowała nad rozwiązaniem zagadki: dla czego widowiska teatralne w ogródkach zaczynają się dopiero o godzinie ósmej wieczorem, kiedy z równym pożytkiem dla sztuki i dla spragnionej wrażeń publiczności mogłyby się zaczynać o szóstej?
Że też nie znajdzie się człowiek, któryby ten dziwmy obyczaj zreformował...
Andzia układa sobie w myśli, jak się ubierze. Ma kilka sukienek modnych, nowych i bardzo ładnych, ma też i dwa kapelusze, i to nie własnej roboty, ale oryginalne, z magazynów. Jeden kupiła na Długiej, drugi na Freta. Ten ostatni z kwiatami i ptaszkiem, najświeższego fasonu; był nawet bardzo kosztowny. Magazynierka żądała za niego sześć rubli, i po długim, długim targu, wzięła pięć bez dwóch złotych. Drogo, bo drogo, ale też zapewniała i przysięgała się na wszystkie świętości, że to jest model z Paryża, i że tylko po znajomości odstąpiła go za tę cenę. Otóż Andzia postanowiła wystroić się właśnie w ten model. Suknię weźmie nie popielatą, jak postanowiła rano, i nie granatową, jak zadecydowała podczas obiadu, lecz czarną, albo... nie. Stanowczo czarną. Czarna jest najlepiej zrobiona ze wszystkich, doskonale leży i ma ozdoby