wiona deska, na którą narzucono kawał materyi w jaskrawe palmy i kwiaty. Szal dość mięsisty i ciężki drapował się na niej dziwnie jakoś gładko, bez fałdów, jakby go na niej powieszono, ażeby wysechł po deszczu, lub aby się przewietrzył.
— O, tak, to rozumiem — rzekła pani Petronella, ujrzawszy Andzię, — Andzia to jest panienka punktualna, ubierze się na czas, bez żadnego zachodu i wygląda jak żurnal — nie tak jak moje.
— Alboż Mania i Józia jeszcze nie gotowe?
— Także! Wołałam już od godziny, że czas, ale jak się zaczną czesać, pudrować, sznurować...
— Mają przecież takie śliczne figurki.
— Ma Andzia słuszność. Prześliczne! zachwycające! Kość z pieczeni cielęcej ma kubek w kubek taką samą figurkę jak one. Zdrowie już straciłam, kłócąc się o te stroje.
— Przecież trzeba się ubierać jak wszystkie — odezwała się nieśmiało Andzia.
— Zapewne, ale dzisiejsza moda cudaki z was robi. Jakieś dodatki, turniury, kto to kiedy widział! Jesteście młode, więc ubierajcie się modnie. Co do mnie, kłaniam uniżenie i powiadam, że takiego dziwoląga, takiego sumograda za nic na świecie nie przyczepiłabym sobie do ubrania. No, panny! długo tam jeszcze? Andzia już od godziny czeka.
— Zaraz, mamo, w tej chwili — odezwały się dwa piskliwe głosiki; — już kapelusze wkładamy...
— Słyszy Andzia — rzekła pani Petronella, — co za cudowny pośpiech! one już są w kapeluszach!
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/85
Ta strona została skorygowana.