— Mam krótki wzrok i każdy z tych komedyantów wydaje mi się jednakowy.
— Nie wszystkim jednak dają takie oklaski.
Rzeczywiście oklasków mu nie szczędzono. Artysta, wiedząc jakich mieć będzie słuchaczy, a może chcąć olśnić Andzię, względem której powziął pewne zamiary, wpuścił do ogródka, ma się rozumieć darmo, ze czterdziestu urwisów, a ci po każdem jego odezwaniu się robili taki wrzask i łomot, że można było mniemać, że cała publiczność entuzyazmuje się niezwykle. Oklaskom owych chłopaków towarzyszyły wnet brawa od tej publiczności zawziętej, która się za krzesłami na „stojących miejscach“ lokuje; piwosze rozweseleni przy kufelkach także krzyczeli brawo, sami nie wiedząc za co i dla czego, a wszystko to razem wzięte tworzyło burzę oklasków, która imponowała Andzi. Artysta wielki w jej oczach, teraz wydawał się geniuszem, który nietylko ją jedną, ale wszystkich elektryzować potrafi.
Po skończonem widowisku, nim pani Kubikowa z córkami i Andzią zdołały lożę opuścić, Oleś, któremu rola pozwoliła zejść ze sceny na dziesięć minut przed końcem sztuki, przebrawszy się pośpiesznie, oczekiwał przy wyjściu.
— Obiecałem odprowadzić ciocię i panie — rzekł z ukłonem, — stawiam się na słowie.
— Ślicznie dziś grałeś — odezwała się Mania.
— Znakomicie, zachwycająco! — potwierdziła Józia, — i trzeba przyznać, że miałeś ogromne powodzenie.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/89
Ta strona została skorygowana.