ku, artysta ucałował rękę ciotki, kuzynkom się ukłoa Andzi podał rękę w milczeniu. Zdawało mu się, że rączka jej ścisnęła dość mocno jego palce.
Odszedł zadowolony niezmiernie.
— Kokosowy interes... kokosowy! mówił sam do siobie. Będę miał śliczności żonę i śliczności aktorkę; chałupę mamy Klejnowej zaraz sprzedam, bo co mi po niej? honorów obywatela miasta Warszawy nie pragnę; kupię dekoracye, bibliotekę, kurtyny, założę własną budę, i jazda w świat! Dość już wysługiwania się; sam sobie dyrektorem będę, a z taką ładną żoną i takiemi pieniędzmi, jakie ona mieć może, karyera pewna... Może pani mama będzie robiła jakie subiekcye, może nie zechce dać córeczki i groszy... Głupstwo! alboż nie grałem Romea we Włocławku. Córeczka pójdzie za mną, jako żoneczka, a grosze za nią, boć jej matka nie wydziedziczy... W czepku się rodziłem — w czepku!
Zaśpiewał wesołą aryjkę i puścił się Zjazdem ku mostowi. Chciał być sam, orzeźwić się powietrzem, uporządkować myśli chaotycznie cisnące się do głowy... Biegł szybko, instyktownie może uczuwając potrzebę ruchu i fizycznego zmęczenia.
Biegnąc, jakby go kto gonił, potrącił dwóch ludzi, od strony mostu w górę idących. Byli tak zajęci rozmową, że wcale nie zważali na niego! on również na nich nie spojrzał... Cóż go obchodzić mogli jacyś dwaj zapóźnieni spacerowicze, jego, genialnego artystę, w niedalekiej przyszłości dyrektora teatru, męża zachwycającej żony! A jednak ci ludzie także o Andzi myśleli i rozmawiali.
Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/93
Ta strona została skorygowana.